Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5. Kursy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5. Kursy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 11 lipca 2010

Warsztaty z W. Mickunasem 2010

9 - 11 lipca 2010 w Stajni Boroszewo odbyły się warsztaty z Wojciechem Mickunasem.

W ciągu weekendu pięcioro jeźdźców ze Stajni Bojary brało udział w tym kursie:
1) Marta - Palmer,
2) Karolina - Judy,
3) Kasia - Drogomir,
4) Marcin - Magma
5) Sebastian - Drogomir.

Niżej znajduje się relacja przygotowana przez Agnieszkę - Cejloniarę :)

Powoli zbieram myśli po ostatnich dniach. Są bardzo rozsypane i biegają po mojej głowie, jak rozbawione motylkiem źrebaczki. Staram się je okiełznać, by jakkolwiek zapisać swoje wrażenia ze spotkania z Panem Wojtkiem, czyli Trenerem Mickunasem. Robię to dopiero teraz a i tak będzie haos. Dlatego, jeśli kogoś coś bardziej zainteresuje, to proszę pytać w komentarzach. W kolejnych notkach się rozpiszę chętnie a także postaram się zrobić foto-relację.

Kurs pod Starogardem Gd., w malowniczej wsi Boroszewo, gdzie jest chyba z 6 stajni, upłynął pod znakiem upału i „prowadzenia z koniem rozmowy na temat”. To chyba najczęściej używany przez Trenera zwrot „porozmawiać z koniem o”, „prowadzić z koniem rozmowę o” np. skakaniu. Trener za wiele nie ingerował w to, jak kto ze swoim koniem rozmawia, jaki język sobie dana para wypracowała, pilnując jednak ogólnych zasad (np. prowadzenia na zewnętrznej wodzy, jak wzdłuż wyimaginowanego płotka). Miałam wrażenie, że w kilku przypadkach widział, że danej parze potrzebny jest czas i ćwiczenia i jakiekolwiek rady na tu i teraz wiele nie dadzą. Ale od początku.

Mamy pamiętać, że konie są na ziemi od milionów lat. Ta świadomość jest ważna, by rozumieć, dlaczego zawsze trzeba mieć na względzie naturę koni i starać się, o ile to tylko możliwie, sprostać jej. Nie przeskoczymy tych milionów i nie ma co się z naturą koni bić.
Koń jest zwierzęciem ruchu. Aby nad nim zapanować, trzeba zapanować nad jego ruchem. Dlatego na początku każdy jeździec ma pamiętać o przestrzeganiu dwóch prostych zasad i być w tym niezwykle konsekwentnym. To jeździec ustala gdzie jedziemy (kierunek) i jak szybko mamy się tam dostać (tempo).

Rozmawialiśmy dużo o przywództwie i o tym, że bycie dobrym przywódcą jest sumą całej naszej postawy w każdym najdrobniejszym momencie. Konie lubią mieć szefa, potrzebują go, ale nie wybierają na szefa byle kogo. W naturze od szefa zależy życie stada. Powierzając nam przywództwo, koń powierza nam swoje życie z pełnym zaufaniem. Widać wyraźnie, że nie wystarczy być silnym i zdecydowanym by na takie stanowisko zapracować. Jednocześnie nie można być zbyt miękkim i niezdecydowanym, wahającym się, sprawiającym wrażenie, że nie ma się pewności, co właściwie się robi.

Podobało mi się, że Trener potrafi w każdej parze zobaczyć jej własny potencjał. Każdy ma swój optymalny poziom, aspiracje, potrzeby i możliwości. Nie wartościuje jeźdźców pod względem sportowych osiągnięć, a jeśli już, to raczej pod względem wzajemnego zrozumienia z koniem i głębokości zaciągniętej więzi. Miałam wrażenie, że większą przyjemność mu sprawiało patrzenie na dziewczyny śmigające na sznurkach proste elementy, jak jazda na jednym śladzie, niż kogoś gdzieś tam innego wygrywającego zawody ale na mniej zadowolonym z tego tytułu koniu. Niestety obecni na kursie sznurkowcy chyba nie byli zadowoleni, że nie zostali skrytykowani. Widać nie podobało im się to, że się podobają.

Na kursie nie było jakiś nadzwyczajnych rzeczy ani magicznych sposobów. Jeźdźcy byli na bardzo różnym poziomie i dzięki temu dla mnie, jako obserwatora, bardzo wiele udało się wyciągnąć z ćwiczeń przygotowawczych do skoków. Kilka par przez te 3 dni widocznie się zmieniło. Ćwiczenia były głównie w linii w kombinacjach drągów leżących na ziemi i małych przeszkód. Tak było łatwiej się uczyć i koniom i ludziom. Trener zwracał uwagę np. na minę jaką ma koń podczas skakania i na to, czy reaguje na łydkę, czy idzie dalej chętnie po skoku. Trzeba jechać tak, by skok był tylko jakimś tam elementem podróży, nie punktem centralnym, ot taki jeden większy krok i dalej do przodu. Cały czas powtarzał, by ćwiczyć półsiad, bo bez niego nie ma skoków. Trzeba sobie wyobrazić, że między siedzeniem a siodłem trzyma się jajko. Jego wielkość zależy od potrzeby. Ogólnie jeźdźcy musieli dużo sobie wyobrażać, bo Trener nie dość, że cytował im, co w danej chwili może myśleć sobie ich koń (i robił to bardzo komicznie rozluźniając towarzystwo), to jeszcze niektórzy mieli mieć w rękach - między drągami i skokiem - motylki, a inni - na zeskoku - igły wystające z siodła (żeby nie uderzyć pupą w grzbiet konia i nie zniechęcić go w ten sposób do skakania). Przez chwilę zastanawiałam się, czy z tym jajkiem to nie można było naprawdę spróbować. Było też ćwiczone wyczuwanie, która noga przednia pierwsza przekracza przez drąg. Trener podkreślał, że powinniśmy dążyć to tego, by świadomie jechać, to znaczy panować bardzo precyzyjnie nad tym, gdzie koń stawia każdą nogę. Oczywiście stopień precyzji (o to musiałam się dopytać, bo przez chwilę zagubiłam się) rośnie w miarę treningu. Początkowo wymagamy jakiegoś tylko zakresu, potem stopniowo go zawężamy na tyle, ile pozwala koń. Tą samą zasadę Trener chyba stosuje do jeźdźców. Każda jazda kończyła się rozluźnieniem konia, zachęceniem, by poruszał się w pozycji tropiącego psa. Taki schemat miał pozostawiać w koniu pozytywne skojarzenia z lekcją.

Pogoda sprawiała, że treningi odbywały się wczesnym rankiem i późnym wieczorem. Na placu lub na całkiem fajnej hali. W przerwach między treningami było oglądanie różnych filmów, trochę naturalsowych a także tych z kursowych jazd, i dyskusje wszelakie. Trener bardzo chętnie odpowiadał na pytania i wyjaśniał. Dziwiłam się, dlaczego ludzie tak z tego nie korzystają, tak jakby trening i nauka kończyły się po zejściu z konia. I tak podczas jazd Trener co chwile wołał do siebie pary, by dać im odetchnąć ale i powyjaśniać troszeczkę. Z takich organizacyjnych jeszcze rzeczy to jeździło się po 2, maksymalnie 4 konie. Ale w zasadzie Trener był bardzo elastyczny i indywidualne jazdy też nie stanowiły problemu. Jedynym wyznacznikiem była pogoda i to, jak znoszą ją konie.

Gospodarze bardzo o nas dbali karmiąc sowicie. Ta szynka pieczona w cieście pozostanie w mej pamięci. No i poznałam - rzecz jasna - bardzo fajnych ludzi! Miałam w końcu czas poprzebywać z Karoliną i poznać jej piękną angielską Judymirkę. Ciepłem i serdecznością do ludzi i koni ujął mnie Czarek, który jest chyba jedyny w swoim rodzaju, nie do sklasyfikowania – i West i naturalnie, i klasycznie, jeszcze na gitarze gra. No wszystko. I Ania… Ania, którą mam nadzieję poznam bardziej.

Dziękuję sponsorom mojej wyprawy: rodzicom, mężowi i Urzędowi Skarbowemu, który na czas zwrócił mi nadwyżkę zapłaconego podatku. Już nie mogę doczekać się kolejnego spotkania i mam cichą nadzieję, że we wrześniu pojadę z Cejlonem.

/Cejloniara/

GALERIA

Jeśli chcecie śledzić losy Agnieszki i Cejlona, zapraszamy na http://konhanzi.blox.pl/html

czwartek, 2 lipca 2009

Kurs Instruktorski

KURS INSTRUKTORSKI



Zimową porą Czarek i Roletka wpadli na genialny pomysł :) "Zorganizujmy kurs instruktorski pod patronatem PTTK!" Pomysł ten kiełkował całą wiosnę, aż 22. czerwca 2009r. został zorganizowany taki właśnie kurs. Jako, że nasza stajnia nie posiada bazy noclegowej, "przenieśliśmy się" do gospodarstwa agroturystycznego Ani - "Kraniec Świata". Konie z naszej stajni musiały wiec codziennie podróżować do gospodarstwa i z powrotem.


Kurs rozpoczął się egzaminem wstępnym - w którym wzięło udział 6 koni: Carmen, Edek, Judy, Duma, Korsa oraz Honda (w trakcie trwania kursu jeździliśmy również na Drwęcy i Tamarze). Na 12 osób chętnych do udziału w kursie zakwalifikowało się 10: Ania, Amadeusz, Czarek, Daniel, Karo, Kasia, Leszek, Magda, Roletka i Patryk-Zając :) Egzamin wstępny sprawdzał nasze podstawowe umiejętności jeździeckie, ale mimo to chyba każdemu udzieliło się zdenerwowanie... Zawsze przecież to my mogliśmy odpaść w przedbiegach.
Chyba żaden uczestnik nie spodziewał się tak dużej ilości zajęć... Każdy dzień zaczynał się o 8 rano i trwał do samego wieczora. Jazdy odbywały się 2 razy dziennie, więc nasza kondycja zdecydowanie się poprawiła po upływie kilkunastu dni kursu. Zajęcia z jazdy konnej odbywały się pod bacznym okiem Jakuba Ciemnoczołowskiego***, który zawodowo zajmuje się kaskaderką jeździecką, tzw dżygitówką. To właśnie Kuba pastwił się nad nami - żądnymi wiedzy i spragnionymi krytyki - kursantami :) Na padoku dało się słyszeć "Pięta w dół!", "Łydka do tyłu!", "Plecy proste!". Czego to jeździec nie zrobi dla poprawienia swojego dosiadu...

Już drugiego dnia kursu został 'zaliczony' upadek z tzw stajennego Emeryta czyli Edka. Na szczęście ofiara szaleńczego ataku ucieczki wyszła z tej opresji bez szwanku! Mimo to Kuba nie przestawał dawać nam w kość - oferował coraz to ciekawsze atrakcje... Jazda na oklep, konkurencje rycerskie, a na sam koniec zasłużyliśmy nawet na wyjazd w teren :) Jednak największą zmorą każdego uczestnika było prowadzenie jazd. Ile to musieliśmy się namęczyć, nagłówkować, żeby jakieś ciekawe ćwiczenia powymyślać... Nasze głowy po prostu pękały od nadmiaru informacji!
Jednym z elementów obowiązkowych kursu były metody naturalne, więc w tej kwestii Kuba poprosił o pomoc zawodowca!!! Czarek z Dakotą pokazał wszystkim podstawy JEŹDZIECTWA NATURALNEGO, czyli 7 gier Parelli Natural Horsemanship oraz kilka aspektów, jakie oferuje szkoła Silversand Horsemanship. Czarek z wielkim entuzjazmem opowiadał o zasadach i niepisanych regułach, jakie istnieją w świecie koni, a my słuchaliśmy... Dzielił się swoją wiedzą, doświadczeniem i pomysłami. Dakota dzielnie pomagała Czarkowi wyedukować klasyków jeździeckich i wykonywała zadania polecone przez Nową Alfę.








Chwilę po Czarkowym pokazie, pojawiła się Karo z Judy. Dziewczyny na wolności pokazały, jak mogą wyglądać relacje końsko-ludzkie po roku pracy metodami naturalnymi. Mieliśmy okazję zobaczyć grę w okrążanie ze zmianami chodów i ich tempa, chody boczne nad drągiem, prowadzenie z 3 strefy, jeż "na ogonie", zabawę w przyjaźń z użyciem piłki i folii oraz kilka innych. Należy wspomnieć, że dziewczyny nie zaszłyby tak daleko, gdyby nie pomoc Czarka :)
 Oba pokazy zakończyły się oklaskami publiczności :)

W trakcie kursu mieliśmy również zajęcia z historii PTTK oraz uczyliśmy się, jak sprawnie udzielić pierwszej pomocy. Zajęcia z weterynarzem pozwoliły nam zgłębić wiedzę o podstawowych chorobach i urazach koni. Zajęć naprawdę było mnóstwo!
I tak wyglądał niemalże każdy dzień kursu. Cały czas w ruchu i ciągle czymś zajęci! Za to wieczorem... :) Ognisko, gitara, gry i zabawy - pełna integracja :) Zagościliśmy nawet w Zagrodzie Kociewskiej u Leszka.

A wszystkiemu towarzyszył nasz hymn:

22.06. - 2.07.2009r.
(u góry od prawej: Kasia - Korsa, Zając - Korsa, Leszek - Honda, Daniel - Carmen,
Magda - Duma, Czarek - Dakota,
Zagroda Kociewska, Roletka - Edek, Karo - Judy,
Amadeusz - Korsa, Czarek - Carmen, Ania - Duma;
w centrum: Kuba)
Anioł I Diabeł

Idzie diabeł ścieżką krzywą, pełen myśli złych
Nie pożyczył mu na piwo, nie pożyczył nikt
Słońce pali go od rana,
wiatr gorący dmucha.
Diabeł się z pragnienia słania, w ten piekielny upał

Piwa, na
lejcie piwa, nalejcie piwa
z tej starej beczki od barmana
Kiwa się głowa kiwa od tego piwa,
z tej starej beczki od barmana.


Idzie anioł wśród zieleni, dobrze mu się wiedzie
Pełno drobnych ma w kieszeni, i przyjaciół wszędzie
Na
gle przystanęli obaj na drodze pod śliwką.
Zobaczyli, że im browar wyszedł naprzeciwko
Piwa, nalejcie piwa...

Nie ma szczęścia na tym świecie, ni sprawiedliwości
Anioł pije piwo trzecie, diabeł mu zazdrości
Mówi diabeł: "postaw kufel, Bóg ci wynagrodzi"
My artyści w taki upał żyć musimy w zgodzie

Piwa, nalejcie piwa...

Na to anioł zatrzepotał skrzydeł pióropuszem
I powiada: "dam ci dychę w zamian za twą duszę"
Musiał diabeł aniołowi duszę swoją zaprzedać
I stworzyli razem piekło z odrobiną nieba
Piwa, nalejcie piwa...

Nie ma szc
zęścia na tym świecie, ni sprawiedliwości
 Anioł z diabłem piją piwo, cały raj zazdrości
Nie ma szczęścia na tym świecie, ni sprawiedliwości
Anioł z diabłem piwo piją, piekło im zazdrości

Piwa, nalejcie piwa...

GALERIA I
 

GALERIAII
 


(K.)

niedziela, 14 czerwca 2009

Kurs SNH

Kurs odbył się 12 - 14 czerwca 2009r. Konie i jeźdzcy, którzy wzięli w nim udział to:
Drwęca - Czarek,
Edek - Roletka,
Geronimo - Agnieszka,
Haszysz - Ewa,
Judy - Karo,
Palmer - Marta
oraz kilku słuchaczy :)

Główną dowodzącą kursu była Monika Damec, która jest oficjalnym nauczycielem szkoły Silversand Natural Horsemanship. Nasz kurs zaczął się w piątek około południa. Zebraliśmy się w stajni i z niecierpliwością czekaliśmy na przypływ wiedzy. Gdy zaczęły się pierwsze zajęcia, wszyscy przedstawili swoje oczekiwania związane z kursem. Część osób mówiła o problemach, jakie chcieliby wyeleminować, inni pytali, jak udoskonalić to, co już umieją, inni prosili o wyjaśnienie niejasności, jednak każdemu uczestnikowi zależało na polepszeniu relacji ze swoim koniem - zawsze przecież moze być LEPIEJ :)

Photobucket

Każdy dzień kursu rozpoczynał się zajęciami teoretycznymi. Później odbywały się zajęcia z końmi na krytej ujeżdżalni. Wszyscy jednogłośnie postanowiliśmy, że w piątek spotkamy się wszyscy na hali, żeby zobaczyć na jakim jesteśmy poziomie i co już potrafimy robić. Natomiast w sobotę i niedzielę pracowaliśmy w parach: 2 konie + 2 jeźdźców. Monika tak podzieliła konie, by pasowały do siebie temperamentem i wrażliwością, czyli tak by ich koniobowości były zbliżone. Judy byłą z Haszyszem, Drwęca z Edkiem, a Palmer z Geronimo.

Photobucket

Wieczorami mieliśmy przyjemność oglądać ciekawe filmy, m. in. z Philipem Nye i Magic w rolach głónych. Rozmawialiśmy i dyskutowaliśmy na wszelkie możliwe końskie tematy. Było bardzo sympatycznie i ciekawie :)

Mimo, ze zdobyliśmy nową wiedzę, niestety nie udało nam się rozwiązać wszystkich problemów...

GALERIA
Photobucket










(K.)