wtorek, 26 października 2010

HUBERTUS 2010

W tym roku zostały przygotowane 2 relacje z Hubertusa w Bojarach :) Oto one...

23 października 2010r. w stajni „Bojary” odbył się tradycyjny bieg św. Huberta, który zorganizowano już po raz drugi.

Krzątanina w stajni zaczęła się wcześnie rano, bo każdy chciał żeby jego rumak wyglądał wspaniale i odświętnie. Czekaliśmy również na zaproszonych gości, bo niektórzy przybyli aż z Ostródy. Jednak zbiórka uczestników odbyła się o godzinie 11:00, po czym wszyscy udali się do pobliskiego lasu.
Całą kawalkadę jeźdźców prowadził Czarek, natomiast reszta osób mogła podziwiać hubertusowe zmagania jadąc bryczką. Trasa wiodła przez piękne ścieżki leśne ustrojone kolorowymi liśćmi.
























Po przeszło godzinnym spacerowym tempie zaczęły się galopy. Oczywiście nie obyło się bez upadków. Bohaterem dnia został Piotr na niesfornym Mańku, który zaliczył zderzenie z drzewem, no i w konsekwencji upadek. Skończyło się jednak na małych otarciach i siniakach.





















Następnie wszyscy udali się nad pobliskie jeziorko na tradycyjnego „grzańca”.























No i tak po zregenerowaniu sił nie pozostało nic innego jak szukać lisa, który ukrył się wśród kolorowych jesiennych liści. Wszyscy szturmem rzucili sie do poszukiwaniu go na ogromnej polanie w pobliżu stajni.


















Każdy szukał i szukał, ale nie ma jak to młode bystre oko. Lisa znalazł najmłodszy uczestnik biegu – Sebastian.


















Jednak niespodzianek nie było końca. Po odprowadzeniu koni do stajni, na wszystkich uczestników czekało już ogromne ognisko przygotowane przez właściciela stajni Sławka i jego żonę Dorotę. Każdy z wielkim apetytem zjadł upieczoną nad ogniskiem kiełbaskę. Następnie udaliśmy się do stajennej kuźni, w której zabawa trwała do rana. Były gry, konkursy i dobra zabawa........























/Magda/

***************************************************************************************************************************

23 października w Stajni "Bojary" odbył się tradycyjnie Hubertus. Skrzętnie skorzystaliśmy z zaproszenia i zjechaliśmy w składzie trzyosobowym: Ja, mąż i Madzia.

Impreza była wspaniała z wielu powodów. Po pierwsze, bardzo fajni ludzie tworzą stajnie Bojary, z jej arcyszefem na czele, Czarkiem. Po drugie całość została ciekawie zaplanowana tak, że po zejściu z koni nie mogło się nudzić. Gospodarze nie ograniczyli się do ogniska z kiełbasakmi, choć to też przecież było, ale jeszcze zapewnili moc gier i atrakcji. Sama się zadziwiłam, że tak chętnie i bez większego skrępowania dałam się wciągnąć do zabawy. Ale przeserdeczna atmosfera tych ludzi zrobiła swoje. To był dzień, gdy Aga czuła się, jak Aga.
Dostąpiłam zaszczytu dosiadania jednej z czarkowych klaczy. A na imię miała wlaśnie Carmen. Na dodatek przyszło mi wystartować w siodle westowym, co też dla mnie było fajnym doświadczeniem. I nie żałuję, bo było mega wygodnie. Mimo przydługich stzremion czułam się bezpiecznie, lekko nawet i ze zdziwieniem doświadczyłam, że nie brakuje mi poduszek pod kolanami.


Ale co ja tam będę pisała. Pokażę wszystko na zdjęciach!
Najpierw trzeba było wyjechać. Sprawdzić, czy nogi są w komplecie. Wszystkie sześć.


















Jak już się odjechało w terenie swoje, to można było podczas zbiórki nad jeziorkiem zaliczyć grzane winko. Pytałam Carmen, czy ma chęć. Powiedziała, że po alkoholu nie jedzie.

















Hmmm no może ja też nie powinnam, oddałam kubeczek Madzi.

















Karolina też chciała częstować konie!


















Odpoczęliśmy.. koń to wiem od czego, ale ja??

A to Ci fantastyczni ludzie :-)
















To był też moment, by porozmawiać z Carmena na różne tematy. Np. o chodzeniu jednak do przodu, nie do tyłu.

















Czas już było pojechać na tego lisa.

















A droga była piękna... w Madzi obiektywie :-)

















Na miejscu wszyscy uparcie szukali lisa. W ziemi :-)
To i ja szukałam!!!


















Ale nie znalazłam. Wyręczył mnie Sebastian, z lepszymi oczami :-) Oba ukryte pod ziemią lisy wypatrzył skubaniec!

Na koniec bardzo podziękowałam Carmen, że mnie te trzy godziny przetaszczyła na sobie i nie zgubiła po drodze (oj raz było blisko).























Miałam dla niej oczywiście marchewki, które trafiły się też dla karolinowej Judy :-)

A to, co działo się potem, gdy konie już spokojnie odpoczywały od nas, można zobaczyć na filmie skręconym przez Artura.

Hubertus 2010 from hanzia on Vimeo.



1 komentarz:

  1. Jeszcze raz bardzo dziękujemy za gościnę i za przewspaniałą wspólną zabawę. Na takim Hubertusie jeszcze nie byłam. Cudowna atmosfera od samego początku do końca. A to, co Artur zrobił na pamiątkę :-)

    http://www.vimeo.com/16164768

    Pozdrawiamy serdecznie i do zobaczenia!!

    Aga "Cejloniara"
    Arturek, czyli mąż Agi
    Madzia, nasza kochana przyjaciółka

    OdpowiedzUsuń